70 tysięcy plasterków bekonu, dwie tony indyka, 1252 galony soku pomarańczowego, 1300 – kawy, wreszcie 16798 kawałków pizzy i 35 tysięcy ciasteczek – to tylko część dokładnej statystyki jedzenia, które pochłonięto podczas trwającej pięć dni konferencji BrainShare 2004. Pod względem rozmachu organizacyjnego, BrainShare również nie wyglądał gorzej – około 6000 uczestników, ponad 300 różnych wykładów, 3770 gniazdek ethernet, około 300 ogólnodostępnych komputerów i ponad 50 nadajników WiFi. Takiej konferencji nie doczekamy się zapewnie w najbliższym czasie w naszym kraju, chociaż podobne są tuż za naszymi granicami. I chyba warto na nich się pojawiać.

Pod względem organizacyjnym, w BrainShare nie dopatrzyłem się żadnych większych problemów – jedyne, co bym wprowadził, to osobna impreza dla deweloperów, a osobna dla managementu, bo czasem trudno pogodzić tak skrajne gusta dotyczące sposobu zabawy. Bardzo ciekawie rozwiązano sposób rejestracji na wykłady (choć przyznam, wersja w HTMLu była trochę niewygodna w obsłudze) – wybierało się wykłady, na które chciało się pójść, ustalało im priorytety (high, low, medium), ustalało godziny, które chciało się mieć wolne i klikało autokonfigurator, który próbował zmieścić nam w planie jak najwięcej wybranych wykładów. Oczywiście, później można było ręcznie zmienić tak przygotowany schedule, jednak bez automatu zaprojektowanie pobytu na konferencji byłoby dość trudne.

Podczas rejestracji dostawaliśmy torby z materiałami konferencyjnymi oraz identyfikatory – karty z paskiem magnetycznym po jednej, a z kodem kreskowym i nazwiskiem po drugiej stronie. Kto chciał mógł zamówić sobie wydrukowanie wszystkich prezentacji, na których będzie, i wpiąć je sobie do segregatora.

Karty magnetyczne służyły do korzystania z rozstawionych po całym centrum terminali – były to komputery linuksowe z (a jakże!) Ximian Desktopem, OpenOffice’m, GroupWise i Evolution. Logowanie polegało na przesunięciu karty po czytniku… i już. Idealne rozwiązanie w miejscu, gdzie jest zgromadzonych 6000 potencjalnych zapominaczy swojego hasła dostępowego.

Z kolei umieszczony po przeciwnej stronie kod kreskowy przydawał się przy wchodzeniu na wykłady – przed każdą salą był czytnik kodów podłączony do komputera. Przed wejściem do sali należało pomachać kartą przed czytnikiem, a system głośnym bipnięciem informował obsługę, czy dana osoba jest zapisana na wykład, czy też nie. Przydawało się to zwłaszcza podczas wykładów poświęconych bezpieczeństwu, na które zawsze było więcej chętnych niż miejsc. Osoby niezapisane na wykład były wpuszczane na salę tylko wtedy, gdy po wejściu wszystkich uprzednio zapisanych były jeszcze jakieś wolne miejsca.

Wspomniałem wcześniej o ogólnodostępnych komputerach – co jednak z szczęśliwymi posiadaczami własnych laptopów? Sprawa była prosta – wystarczyło je włączyć w dowolnym miejscu, wszędzie działała sieć bezprzewodowa. Oprócz tego były też wyznaczone miejsca, w których można było wpiąć się do internetu zwykłym ethernetem.

Zacząłem od strony technicznej – co zaś z merytoryczną? Podobnie jak w przypadku przygotowania technicznego, konferencja pod tym względem była przygotowania idealnie – w każdym razie, dla specjalistów od produktów Novella. Rozmawiałem z kilkoma osobami – ponad półtora tysiąca dolarów za wejściówkę (dla osób z Europy Wschodniej zniżki) płacili bez mrugnięcia okiem i dodawali – warto. Dla osób związanych przede wszystkim ze środowiskiem wolnego oprogramowania tegoroczny program miał kilka ciekawych punktów, jednak pozostawił pewien niedosyt. Ale Novell przejął SuSE dopiero kilka miesięcy temu, Linux jest jego celem strategicznym od niedawna – myślę, że kolejne konferencje będą pod tym względem o wiele ciekawsze.

Na wykładach, na których ja się pojawiłem, prezenterami byli zwykle autorzy danego rozwiązania. Czasem – jak w przypadku tych o bezpieczeństwie – długoletnia użytkowniczka omawianego oprogramowania. Tak więc słuchającym raczej nie groziło, że po zadaniu pytania prowadzącemu zapadnie głucha cisza…

Osoby mające akurat przerwę między wykładami nie nudziły się zbytnio – mogły pójść coś przekąsić (jeśli nie obiad na stołówce, to jakieś ciasteczka po drodze), na halę wystawową (stoiska wielu firm liczących się na rynku – od HP, IBMa czy Della, przez polską firmę AdRem Software i Symanteca, na mniej znanych skończywszy) lub do Developer’s Den – „przechowywalni” z symulatorem MiniCoopera, ciasteczkami i dużym telewizorem.

Wieczory również były zorganizowane – koncerty (Kelly V oraz Sammy Hagar), meet the experts – spotkanie z inżynierami i programistami Novella przy piwie i klawiaturze, imprezy… Ogólnie – każdy mógł znaleźć coś dla siebie. A jeśli nie miał na to ochoty – w Salt Lake City było wyjątkowo ciepło i można było przez całą noc spacerować po miasteczku. Było bezpiecznie.

Podsumowując – chciałbym, żeby kiedyś nasze Pingwinaria były takie. Nie tak wielkie, co oczywiste, i nie tak rozbudowane – bo na to nie ma szans bez olbrzymich pieniędzy – ale kilka bezprzewodowych punktów dostępu do sieci, garść ogólnodostępnych terminali i choć dwa wykłady na raz – żeby naprawdę każdy mógł znaleźć coś dla siebie – nie byłoby chyba złym pomysłem.

Bardzo ważna była również możliwość spotkania ludzi, którzy tworzą ważne projekty – zaowocują one jeszcze niejednym tekstem, nie tylko na łamach 7thGuarda. Liczę na to, że podobne do BrainShare imprezy będą się również odbywać nieco bliżej naszych granic…
Archiwalny news dodany przez użytkownika: honey.
Kliknij tutaj by zobaczyć archiwalne komentarze.

Share →