Poniżej zamieszczam list od Józefa Halbersztadta. Jest to część prywatnej korespondencji, ale Józef wyraził zgodę na jej publikację. Tematyka jest na tyle istotna, by warto było poświęcić parę minut na lekturę listu i zorientować się co się dzieje za naszymi plecami.

Jestem po imprezie, która jest największym przedsięwzięciem publicznym w historii Europejskiego Urzędu Patentowego - blisko 400 uczestników z 50 krajów. Termin został wybrany w ten sposób by ogłosić na niej objęcie także oprogramowania "europejskim patentowym dobrodziejstwem". Ponieważ jest opór i decyzje przesuwają się w czasie, ci co mieli ogłosić legitymizacje działalności EUP ograniczyli się do sprawozdawania o swych wysiłkach w przeforsowaniu "słusznych racji" w instytucjach europejskich.
Mało to kogo obchodzi, ale doprowadziłem do tego, że Polska stała się bardzo wyraźną "czarna owcą", z która tylko Francja miałaby szansę "konkurować". Występujący jako przedstawiciel "europejskiego przemysłu oprogramowania" człowiek z IBM-Europe wyróżnił mnie specjalnie i dość szczegółowo zajął się podjęta przeze mnie decyzja odmowy patentu WO-9718635 (EP-861551, PL-326670).
http://l2.espacenet.com/espacenet/viewer?PN=EP0861551&CY=pl&LG=pl&DB=EPD Niektórzy w IBM wyobrażają sobie że przy pomocy takich papierów uda im się "sprywatyzować" Internet. Przez dwa tygodnie byłem przekonany że wyróżnienie jest zapowiedzią pójścia przez IBM drogą prawną: pozwania Urzędu Patentowego RP przed NSA, a po przegranej skarżenia się na Polskę w instytucjach międzynarodowych o niedotrzymywanie światowych porozumień patentowych.
Grupa prawników IBM w Europie od lat odrywa rolę oddziału szturmowego domagającego się na praktycznych przykładach przestrzegania tutaj amerykańskich zasad patentowania. Polska jest kandydatem na trzecią taką kampanię. Pierwsza dotyczyła Europejskiego Urzędu Patentowego, druga urzędu i sądów niemieckich. Obydwie IBM, reprezentujący lobby dążących do legitymizacji patentowania software'u, wygrał. Pierwszą, na poziomie europejskim, całkowicie; drugą, niemiecką, w najbardziej istnych dla siebie sprawach. W Polsce "patentowcy" IBM (jak mi doniesiono) nie mogli się dogadać z miejscowym biurem prawnym które miało nieco koncepcje prowadzenia sprawy i zrezygnowali (może na razie) z drogi sądowej. Wiem że napisali do szefa Urzędu że im się w Polsce nie podoba. Ale szczegółów ich pisma nie znam. Nie wiem też czy pisali do gubernatora (pardon, ambasadora) by podjął odpowiednie kroki.
Ta trzecia kampania IBM jest inna niż wcześniejsze. Te dwie pierwsze choć każda trwała kilka lat, były zapoczątkowane 5, czy 10 lat temu. Pretensje do Polski sprowadzają się do tego, że z powodu moich wpływów polski Urząd nie respektuje ich wyniku. Podjęcie wyzwania jest trudne ale nie jest beznadziejne, bo klimat się zmienił. Kwestia patentów na oprogramowanie stała się kwestią publiczną. Zajmuje się nią Parlament Europejski, który ciągle odwleka decyzję, a liczba zwolenników patentowania oprogramowania, jak oceniam, spadła w nim dość szybko z 90 do 70%. Ale także w Polsce będziemy musieli wojować nie tylko z IBM. Mamy już w kraju wewnętrznych oponentów, którzy powtarzają to co mówią zagraniczni zwolennicy rozszerzenia patentowalności, twierdząc np. że informacja może być uważana za wielkość fizyczną, a przetwarzanie informacji za proces fizyczny. Zgodnie z takim rozumieniem techniczności do którego miesza się nawet Turinga, rozwiązania bazujące na operacjach logicznych wykonywanych w komputerze jako posiadające piętno fizyczności powinny być patentowalne.
Tak więc sytuacja jest ciekawa podwójnie. W walce z "hydrą" nie jesteśmy pozostawieni sami, a nasz udział w walce nie jest bez znaczenia dla globalnego wyniku. Nie wykluczam, że IBM powstrzymał się od skarżenia się na mnie przed sądem bo wie o mojej znajomości z M.Rocardem co ułatwiłoby to eksponowanie tej sprawy w Parlamencie Europejskim. Paradoks polega na tym, że polscy decydenci polityczni albo w ogóle nie przywiązują wagi do kwestii patentowych, albo mają o nich całkiem opaczne pojęcie, bo nie rozumieją, że osłabienie międzynarodowych zasad udzielania wyłączności na twory intelektualne dla kraju odstającego materialnie i intelektualnie jest bardzo korzystne. Po pierwsze, słabsze zasady wyłączności w kraju peryferyjnym stwarzają szanse na modernizacje o własnych siłach, przez imitację; po drugie, słabsze zasady wyłączności w krajach centrum ułatwiają peryferiom korzystną sprzedaż dóbr i usług. Wtedy bowiem peryferia mogą wykorzystać niższą, konkurencyjną cenę własnego kapitału intelektualnego.
Może się okazać że Polska nie odniesie żadnych korzyści z wojny w której uczestniczę. Co z tego, że przyczynię się do zdelegitymizowania i osłabienia wartości patentów na oprogramowanie na terenie Europy skoro w Polsce właściwie w ogóle nie powstaje oryginalne oprogramowanie. Czyli nie ma niczego co mogłoby być eksportowane z Polski do centrum, czy też mogłoby być wytwarzane na potrzeby wewnętrzne, a czemu przeszkadzają patenty. A nie ma na to żadnego usprawiedliwienia bo oprogramowanie, które wielkie firmy programistyczne starają się wypchnąć z rynku przy pomocy patentów powstaje na Zachodzie, a także Wschodzie (Indie) w uwarunkowaniach które są także do stworzenia w Polsce. Decydenci polityczni są wini za to że nie ma ułatwień dla powstającego poza dominującymi firmami oprogramowania, a już za chwilę przy pomocy instytucji państwowych będzie ono spychane na margines. Lecz także twórcy oprogramowania muszą poprzez swoją działalność wykazywać absurdalność postawy decydentów politycznych. Skoro dojenie mleka przesłania im wszystko więc trzeba chyba pokazać że oprogramowanie i patenty mogą mieć związek z dojeniem. Obecna doktryna amerykańska niewątpliwie pozwala patentować (czyli domagać się wyłączności na stosowanie) procederu grania krowom określonej muzyki. Trzeba tylko zbadać jaka muzyka podnosi ich mleczność.

Archiwalny news dodany przez użytkownika: arturs.
Kliknij tutaj by zobaczyć archiwalne komentarze.

Share →