Nowo powstała angielska firma Streamburst chce sprzedawać filmy przez sieć, nie obciążając ich zabezpieczeniami DRM. Pliki mają być w popularnym formacie MPEG-4, i będzie można bez ograniczeń wypalić sobie film na płycie, albo przekodować do innego formatu.

Gdzie jest haczyk? W jaki sposób dystrybutor chce się bronić przed nielegalnym kopiowaniem? Otóż każdy film ma być specjalnie oznaczony – na początku dodana zostanie pięciosekundowa wstawka, zawierająca dane użytkownika, który zapłacił za zakup. Taką wstawkę byłoby jednak łatwo usunąć, jest więc drugie oznaczenie. Przy zakupie pliku pewna, unikalna dla każdego użytkownika, część informacji byłaby usuwana. Nie ma to, jak twierdzi twórca firmy, islandczyk Róbert Bjarnason, mieć wpływu na jakość obrazu, ale ma pozwolić jednoznacznie zidentyfikować osobę, od której pochodzi nielegalna kopia. Ten „znak wodny” ma być odporny zmiany formatów i wszelkie przekodowania. W ten sposób firma chce zapewnić sobie sposób na przeciwdziałanie nielegalnemu kopiowaniu, nie odbierając jednocześnie użytkownikom praw do prywatnego użytku.
Na pewno taka forma sprzedaży jest znacznie przyjaźniejsza dla użytkownika, rodzą się jednak pytania, czy taki system będzie jakkolwiek skuteczny. Być może przysłowiowego „Kowalskiego” powstrzyma przed udostępnianiem kupionego pliku w sieciach p2p, ale czy system znakowania filmów nie okaże się bezbronny, gdy ktoś porówna dwie kopie, zakupione przez dwie osoby, i z nich „poskleja” trzecią? A także – czy będzie można skazać daną osobę tylko na tej podstawie, że kupiony przez nią film będzie nielegalnie kopiowany? W końcu nabywca mógł udostępnić komuś pierwszą kopię w ramach dozwolonego użytku.
Archiwalny news dodany przez użytkownika: rcz.
Kliknij tutaj by zobaczyć archiwalne komentarze.

Oznaczone jako → 
Share →