Ostatnio wiele komentarzy wzbudził szkic dokumentu opublikowanego przez Mozilla Foundation, w którym opisano politykę licencjonowania i korzystania ze znaków towarowych Fundacji. Dokument ten w miarę upływu czasu podlega różnym modyfikacjom, jednak jego obecna treść jest dosyć jasna.

W przypadku tworzenia wydań na podstawie oryginalnego kodu udostępnianego przez Mozilla.org, prawo do używania nazwy i/lub logo Mozilla, mają wyłącznie te podmioty, które udostępniają wydania bez jakichkolwiek zmian w kodzie. Słowo „jakichkolwiek” jest w tym przypadku traktowane bardzo dosłownie i oznacza, że nie można wprowadzać żadnych zmian, włączając w to zmianę strony startowej, czy modyfikacje pliku zakładek, nie mówiąc o dostowaniu ustawień lub tworzeniu własnej kompilacji.
Oczywiście Mozilla Foundation jako właściciel znaków ma pełne prawo do dysponowania nimi wedle własnego uznania. Jednak jak takie stanowisko wpłynie na popularyzację rozwiązań opartych na Mozilli?
Zastanówmy się co może w związku z tym stać się na ryku przeglądarek. Duzi dystrybutorzy Mozilli (dystrybucje Linuksa, firmy komercyjne inne niezależne projekty) zawsze wprowadzają mniejsze lub większe zmiany w ostatecznej wersji udostępnianego przez siebie kodu. Dlatego niektóre 'Mozille’ udostępniane są z domyślnie włączoną obsługą XFT, inne optymalizowane są dla jednej z wybranych platform sprzętowo-programowych, jedna z popularnych dystrybucji dzieli poszczególne komponenty Mozilli na odrębne pakiety, a inni rozszerzają ją o niestandardowe rozwiązania. Słowem, zgodnie z zasadą, że nie istnieje jeden produkt 'dla wszystkich’, każdy z dystrybutorów Mozilli ma indywidualną koncepcję przystosowania jej do wymagań i oczekiwań swojej docelowej grupy użytkowników. Dotychczas (przed utworzeniem Fundacji) każda z takich zmodyfikowanych wersji nosiła po prostu nazwę Mozilla.
Korzyści, jakie płyną z tego faktu dla samej Mozilli są oczywiste. Niezależnie od miejsca i okoliczności promowana jest ciągle ta sama platforma, co przy niewielkiej znajomości marki wśród użytkowników ma znaczenie trudne do przecenienia.
Z drugiej strony zmodyfikowane wersje oprócz ulepszeń wnoszą również nowe problemy i ich stabilność może być i często jest inna, niż stabilność wydań oryginalnych. Taka sytuacja jest oczywiście niekorzystna i wywołuje słuszną niechęć programistów Mozilli. Jako że wpadki zdarzają się nawet największym, wyposażonym w bardzo poważne fundusze, Mozilla.org od lat na przykład nie obsługuje zgłoszeń błędów od użytkowników, którzy używają wersji Mozilli skompilowanej przez firmę RedHat (której doświadczenia trudno przecież odmówić).
Wraz z powstaniem Fundacji Mozilla oraz ukierunkowaniem się na użytkownika końcowego (przed czym uprzednio Mozilla.org zdecydowanie przez 4 lata się wzbraniała) powstała również konieczność ochrony własnych znaków towarowych. Zastanówmy się, co może się stać, jeżeli obecna wersja polityki licencjonowania zostanie utrzymana:

  1. Dystrybutorzy zrezygnują z wprowadzanych przez siebie zmian (często odkładając w zapomnienie spore nakłady w postaci pracy programistów, grafików itp) i będą rozprowadzali wyłącznie niezmodyfikowane wersje, udostępniane przez Mozilla.org pod nazwą mozilla-wersja-X.Y-platforma itp.
  2. Dla użytkowników najczęściej liczy się nie tyle nazwa rozwiązania, co jego końcowa użyteczność i przydatność w konkretnych warunkach, w których ma być używana. Dlatego drugą, zdecydowanie bardziej prawdopodobną formą rozwoju, jest kontynuacja przygotowywanych przez siebie wersji i udostępnianie ich pod zmienionymi nazwami przez mniejszą lub większą część dystrybutorów.

Obie z powyżej opisanych sytuacji noszą znamiona sytuacji typu przegrany-wygrany lub przegrany-przegrany. W pierwszym przypadku tracą dystrybutorzy i ich użytkownicy, którzy muszą zrezygnować ze specjalnie dla nich przygotowywanych funkcjonalności. W drugim z kolei, tracą zarówno dystrybutorzy (konieczność dostosowanie dokumentacji, informowania użytkowników, ostatecznie koszt promocji 'nowego’) jak i sama Fundacja, której produkty i rozwiązania nie są już promowane w najbardziej bezpośredni sposób, czyli za pomocą nazwy.
W tej chwili warto spojrzeć jak do kwestii używania nazw zastrzeżonych podchodzą inne projekty wolnego oprogramowania. Bodaj najbardziej wszystkim znanym, który można w pewnien sposób z Mozillą porównać, jest Linux (Pomijając kwestię sporu Linux: kernel – narzędzia – dystrybucja?). W tym przypadku sama nazwa Linux jest zastrzeżona i jeżeli zostanie niewłaściwie użyta, istnieją mechanizmy sądownego wymuszenia odpowiednich zmian. Z drugiej jednak strony nazwa jest bez większych problemów dostępna dla każdej firmy, osoby lub instytucji, tworzącącej rozwiązania bazujące na Linuksie.
Ponownie, lista korzyści to promocja bardzo wielu, czasami krańcowo różnych rozwiązań, które napędzają jednak tę samą kulę śniegową. Istnieje przecież Debian Linux, Mandrake Linux, Polished Linux Distribution, ale też PiłaMotorowa Linux czy CholernieMały Linux (nazwy przetłumaczone), przy czym każda z dystrybucji promuje tę samą technologię, idee i filozofię pracy.
Z drugiej strony nie ma tu zastosowania problem niezgodności lub niestabilności poszczególnych rozwiązań. Nikt przecież nie oskarża firmy Mandrake Linux, że w RedHat Enterprise Linux zawiesza się program XY, a uzytkownicy Ździsiek Linuksa nie zgłaszją problemów z klikalnym instalatorem bezpośrednio do Linusa Torvaldsa. Wszystko to za sprawą połączenia nazwy własnej z generyczną nazwą wspólną wszystkim projektom. Dzięki temu coraz trudniej znaleźć osobę, która nie słyszałaby słowa Linux, choć niekoniecznie zna konkretne zalety i wady pojedynczych rozwiązań.
I oczywiście, jeśli tylko jedna z firm, zamiast na przykład ZdzisiekLinux, zacznie tworzyć Zdzisiek RedHat Linux, to wszyscy zapewne zgodnie kibicowalibyśmy firmie RedHat wymuszającej prawnie odpowiednie zmiany. Jednak przykład SCO/Caldera Linux świadczy, że równocześnie można nazwać swoją dystrybucję 'DowolnieBeznadziejnie Linux’ i jeśli rzeczywiście będzie to Linux, to w zasadzie nikt nie będzie protestował.
Na koniec chciałbym wrócić do pytania postawionego w tytule artykułu. Jaki model rozwoju powinna przyjąć Mozilla Foundation? Być bardziej RedHatem (wymuszając i ściśle nadzorując stosowanie własnych nazw dla rozwiązań innych niż oryginalne)? Czy też lepiej zastosować model Linuksa i pozwolić tworzyć różne rozwiązania, które nosiłyby wspólną nazwę Mozilla – jak na przykład wydanie Ximiana: mozilla-1.0.1-ximian.tar.gz. umożliwonoby powstanie dużej ilości różnych rozwiązań, których nazwa składałyby się z nazwy własnej dystrybutora oraz generycznej „Mozilla”, dla przykładu: Debian-Mozilla, HP-Mozilla itp., przy czym sama nazwa Mozilla, bez przedrostków, czy końcówek zarezerwowana byłaby wyłącznie dla wydań Fundacji.
Jestem bardzo ciekaw Waszych opinii – do których wygłaszania zapraszam na forum Mozillapl. Korzystając jednocześnie z okacji pierwszego artykułu, w imieniu całego Zespołu, życzę Wszystkim użytkownikom MozilliPL dużo zabawy we właśnie rozpoczynającym się nowym roku 😉
Tekst pochodzi z serwisu MozillaPL.org
Archiwalny news dodany przez użytkownika: pbartecki.
Kliknij tutaj by zobaczyć archiwalne komentarze.

Oznaczone jako → 
Share →