Słońce, plaża, drinki z parasolką…   Jesteśmy w Trynidadzie i Tobago, kraju, który dopiero wkracza   w świat informatyzacji, w którym  banki chętnie dają pożyczki (ok. 3300$) osobom chcącym zdobyć   za te pieniądze certyfikat MCSE, a organizacja zrzeszająca osoby   związane z informatyką, Trinidad and Tobago Computer Society,   niechętnie wypowiada się na temat Wolnego Oprogramowania.   Nic dziwnego, zarówno szef ITPS, jak i wiceprezes   ds.technologicznych tej organizacji, są pracownikami Microsoftu.
W kraju, w którym edukacja jest opanowana przez giganta z Redmont,  oferującego  poważne zniżki dla studentów. Nawet oficjalne strony turystyczne przygotowano przy pomocy  FrontPage’a. W kraju, w którym w kioskach i księgarniach nie da się kupić   nic związanego z Linuksem…  
Skoro informatyka dopiero raczkuje, a i tak już wszędzie panuje oprogramowanie Microsoftu, wydawałoby się, że walka o otwartość została przegrana już po pierwszej bitwie. Okazuje się jednak, że jest inaczej.
Kilka lat temu w tym nieprzyjaznym dla drobiu arktycznego środowisku powstał TTLUG. Od tego czasu zajmuje się aktywnym promowaniem Wolnego Oprogramowania. Wśród młodych programistów pojawia się zainteresowanie i chęć korzystania z niego – przygotowywane są nawet programy do prowadzenia księgowości, które mają zastąpić komercyjne odpowiedniki. Wkrótce odbędzie się konferencja promująca (a raczej informująca) Open Source…
Po co opisuję te sytuację? Może po to, żeby pokazać, że u nas nie jest jeszcze tak źle. Że – wbrew temu, co można wyczytać z komentarzy naszych czytelnikół – z Wolnym Oprogramowaniem nie jesteśmy na szarym końcu światowych trendów… Wreszcie – żeby udowodnić, że nawet gdy wszystko naokoło związane jest z nieprzychylnym nam producentem oprogramowania, nie warto się poddawać. Nawet, jeśli walka wydaje się być beznadziejna…
  opis sytuacji w TiT znalazłem na stronach Linux Journala.
Archiwalny news dodany przez użytkownika: honey.
Kliknij tutaj by zobaczyć archiwalne komentarze.




