Ponieważ Linux i Free Software/Open Source stanowi obecnie największe „zagrożenie” dla Microsoftu (zwłaszcza na rynku serwerów, choć i na biurkach sytuacja może się wkrótce zmienić), wszyscy z zaciekawieniem obserwuja manewry giganta, który musi odnaleźć się w sytuacji, w której musi walczyć nie z firmą, taką jak Sun, Intel, Netscape czy Caldera, lecz z atrakcyjnymi ideami, otwartym modelem rozwoju oraz produktami, z których wiele nie ma nawet właściciela w tradycyjnym rozumieniu tego słowa.

Przez długi czas uważano, że stosunek MS do Open Source jest mniej więcej taki, jak przedstawił to jeden z inżynierów tej firmy w wewnętrznych dokumentach znanych jako „Halloween documents”. W skrócie: należy walczyć (starymi, wypróbowanymi metodami). Taktyka ta jednak okazała się niewystarczająca: Linux i FS/OS wciąż zyskuje na popularności, Windows/Office 2000 nie sprzedaje się tak jak poprzednie – i nie wygląda to na rezultat recesji. Dlatego MS powoli zmienia taktykę, mianowicie coraz bardziej rozgłasza, że również „dzieli się” kodem, za odpowiednią opłatą. Jest to mimo wszystko (r)ewolucyjna zmiana, znacząca koniec pewnej eopki, rozpoczętej otwartym listem Billa Gatesa do programistów dzielących się kodem.
Jak to tego podszedł Craig Mundie? „Od dawna mówi się, że zmiana jest jedyną stałą w branży technologicznej” . Dalej przedstawił przykłady mające ukazać, że Microsoft udostępnia kod źródłowy Windows njawiększym klientom, niektórym uniwersytetom itp. „Wielu będzie próbowało powiedzieć, że jest to nieudana przymiarka Microsoftu, by stać się firmą Open Source” , mówi Mundie, słusznie zauważając, że byłaby to nieprawda. Istnieje bowiem zasadnicza różnica między produktami komercyjnymi z dostarczonym kodem źródłowym a FS/OS. Wszystko byłoby w porządku – w końcu MS ma prawo przedstawiać swoje stanowisko, jakiekolwiek by nie było – gdyby Mundie nie zaczął krytykować Open Source.
„Przyjęcie modelu rozwoju OSS prowadzi do tego, że istnieje duże prawdopodobieństwo niezdrowego „rozszczepienia” kodu projektu, czego rezultatem jest rozwój wielu niekompatybilnych wersji programów, słabsza współpraca miedzy nimi, niestabilność produktów oraz blokując możliwości biznesowe związane z planami strategicznymi na przyszłość”.
Owo „forkowanie”, którym straszy Mundie, rzeczywiście zasługuje na uwagę. Osobiście uważam, że tego „argumentu” dostarczył mu ESR, który – niewiedzieć czemu – poświęcił temu zjawisku sporo uwagi w swoich esejach (zwłaszcza w Homesteading the Noosphere), wypowiadając się o nim dość negatywnie. Rzeczywistość jest taka, że jest to zjawisko bardzo rzadkie, a jeśli już występuje, zwykle deweloperzy mają ku temu bardzo ważne powody. Nie jest to jednak specjalny problem, przeciwnie – jeśli ktoś decyduje sie robić boczną wersję, może ona dobrze wpłynąć na rozwój „oryginalnej”. Dzięki temu mamy np. OpenBSD, uchodzący za jeden z najbezpieczniejszych SO, oraz NetBSD, jeden z najbardziej przenośnych. Ze względu na otwartą naturę licencji, jesli istnieje dana potzreba i znajdą się chętni, jest ona realizowana – to wszystko. W przypadku zamknietych licencji takich możliwości nie ma, bez względu na to, czy producent dostarczy źródła czy nie.
„Co więcej, OSS towarzyszy pewne ryzyko związane z bezpieczeństwem, a model rozwoju OS może zmusić programistów do przekzania swojej własności intelektualnej innym jako dobro powszechne”.
Bezpieczeństwem zajmować sie nie ma sensu – MS nadal wierzy w security by obscurity, i niech tak zostanie. O sukcesie lub porażce tej strategii zadecyduje rynek. Warto jednak przyjrzeć się bliżej owej „własności intelektualnej”, o której Mundie wspomina co trzy zdania. Otóż według niego „model badań i rozwoju zawsze opierał się na prawach regulujących własność intelektualną. Bez względu na to, czy były to prawa autorskie, patenty czy tajemnice handlowe, stanowiły one podstawę prawa, które umożliwiło firmom budować kapitał, podejmować ryzyko(…)” . Otóż jest to tylko jeden z modeli i bynajmniej nie jedyny. jest to model, który przyjął Microsoft, co wcale nie znaczy, że jest to model do naśladowania dla wszystkich firm z branży IT. Przykład praktycznego zastosowania „tajemnicy handlowej” w wykonaniu Microsoftu mieliśmy stosunkowo niedawno, przy okazji afery związanej z ich implementacją Kerberosa (jak wiadomo, implementacja znajdująca się w Windows 2000 jest niezgodna ze standardem, przez co komputery z Sambą nie mogą do końca funkcjonować jako PDC). po pewnym czasie Microsoft opublikował specyfikację w pliku .exe, po uruchomieniu którego trzeba było zaakceptować licencję, z której wynikało, że załaczonych informacji nie można wykorzystać do usprawniania produktów takich jak Samba, ponieważ są chronione tajemnicą handlową. Ktoś zauważył na /., że ów plik .exe to samorozpakowujące się archiwum to wykonywalna wersja pliku .zip, która można rozpakowaćnawet na Linuksie. MS zażądał wtedy od ./ usunięcia komentarza zawierającego te niebezpieczna informację… Tak właśnie wygląda ochrona własnosci intelektualnej w wydaniu MS.
Oprócz modelu opartego na zamknietym rozwoju istnieje tez kilka innych, opartych m.in. na usługach. MS produkuje głównie wersje pudełkowe programów, które rządzą się swoimi prawami (co pewien czas nowa wersja, odpowiednie strategie technologiczno-marketingowe wymuszające aktualizacje, ograniczone możliwości modyfikacji lub ich brak, ograniczony kontakt producent-klient, zerowa elastyczność). Tymczasem większość firm powyżej pewnej wielkości potrzebuje rozwiązań dostosowanych do ich potrzeb; w tym wypadku nie ma powodu, by nie oprzeć się na FS/OS, co więcej, praktycznie trudno znaleźć argumenty za stosowaniem rozwiązań zamkniętych w danej sytuacji.
W tym miejscu przypomina mi się historia pewnego znajomego (nie jestem pewien czy chciałby, żeby zdradzic jego personalia, ponieważ jego firma tworzy produkt konkurujacy z niektórymi rozwiązaniami MS). Swojego czasu był pod wrażeniem „nowoczesnych technologii” MS, postanowił więc oprzec swój produkt o MS SQL i MTS. Ten drugi był bardzo słabo udokumentowany, a po pewnym czasi okazało się, że przy pewnej liczbie transakcji przestaje sobie radzić. Błąd został zgłoszony do MS, przez pół roku nic się nie działo. A był to bład praktycznie uniemozliwiający działanie aplikacji. Po pół roku przyjechał ktoś z przedstawicielstwa MS i powiedział, żeby kupic nową wersję MTS, tam podobno ten błąd jest usunięty… Znajomy zrezygnował z produktów MS i obecnie produkt ten jest oparty na odpowiednikach będących wolnym oprogramowaniem. Dzięki temu uproszczeniu uległ nie tylko proces rozwoju, ale i instalacji i użytkowania (MS SQL trzeba było co jakiś czas restartować…).
Podobnych przykładów mógłbym podać więcej, ale chodzi o co innego: MS czuje się zagrożony, dlatego próbuje odnieść swoją starą taktykę, której częścią sa niestety zwykłe kłamstwa (wystarczy przypomnieć słynne „Linux Myths”). Solą w oku jest zwłaszcza GPL. Dlaczego? Zwykła licencja BSD pozwala bowiem na korzystanie z kodu w zamkniętych produktach, GPL – nie. Dlatego w kodzie Windows można znaleźć frgmenty kodu rozwijanego w Berkley, natomiast kodu objętego GPL – jak na razie – nie znaleziono. Jest to zresztą jeden z powodów coraz mniejszej popularności licencji BSD wśród deweloperów OS (jak to ktoś kiedyś ujął „za pięć lat okaże się, że płacisz za swoje własne łaty”).
(…)Ten wirusowy aspekt licencji GPL sprawia, że stanowi ona zagrożenie dla własności intelektualnej korzystających z niej instytucji”. Po raz kolejny okazuje się, jakim to wrogiem jest GPL. Nawiasem mówiąc ESR czyni w Magic cauldron bardzo interesującą uwagę: jeśli boimy się, że np. nasza wiedza biznesowa zostanie ujawniona przy otwarciu kodu aplikacji wspomagającej zarządzanie, jest to kwestia złego zaprojektowania aplikacji, tj. niedostatecznego oddzielenia logiki od kodu. Przytacza przykład baz danych: udostepnienie silnika serwera bazy danych nie oznacza, że udostępnia się dane! Tak więc GPL niekoniecznie stanowi zagrożenie (a juz na pewno nie dla wszystkich, którzy z niej korzystają), zaś firmy tworzące oprogramowanie obawiające sięo swoją „własność intelektualną” mogą zawsze skorzystać z innych licencji (pomijam już kwestie mozliwości zmian licencji, popularnego ostatnio podwójnego licencjonowania czy zachowania praw autorskich przez autora/ów mimo udostepnienia programu na GPL).
Zdecydowanie warto przeczytać odpowiedź Alana Coxa, który słusznie zauważa, że „dzielenie się” (owo „sharing” w Shared Source) zakłada istnienie pewnej wymiany. W kazdym razie takie jest tradycyjne znaczenie tego słowa. Tymczasem MS proponuje po prostu sprzedaż kodu źródłowego, w dodatku na zamkniętej licencji, która czyni go mało użytecznym. Byc może stanie się to nowym sposobem zarabiania pieniędzy MS ;), jakkolwiek należy wątpić, czy ewolucja dojdzie do punktu, w którym znajduje się Solaris (do którego mozna pobrać część kodu źródłowego za darmo; sam system zresztą też, pod pewnymi warunkami). MS nie może sobie na to pozwolic właśnie ze względu na swój model biznesowy, który polega na sprzedazy pudełek. Sun może, IBM i kilka innych firm również. Przyszłość zapowiada się interesująco 🙂
Archiwalny news dodany przez użytkownika: arturs.
Kliknij tutaj by zobaczyć archiwalne komentarze.

Share →