Niedawno miało miejsce nadzwyczaj interesujące wydarzenie, chyba w ogóle nie skomentowane w polskich mediach internetowych. Pozwolę więc sobie na krótki rant; być może trochę emocjonalny, ale trudno mi zachować spokój.
Amerykański kongresmen, Rick Boucher, zrobił to, co już dawno powinno być zrobione. Wystosował list do RIAA i IFPI w sprawie ograniczania wolności uzytkowników płyt CD i DVD.

Wygląda na to, że tradycyjne treści, kiedy tylko znajdą się na medium elektronicznym, nagle zyskują zupełnie inne właściwości. Weźmy np. książki – mogę bez problemu pożyczać, dać, kopiować strony danej książki, jest to całkiem naturalne. Mogę pójść do biblioteki czy czytelni i zrobić ksero (w niektórych czytelniach istnieje śmieszne ograniczenie co do ilości stron…). Tymczasem „książce cyfrowej” usiłuje się przypisać sztuczne cechy, które powodują, że włos jeży się na głowie (zapewne pamiętacie aferę z Alicją w krainie czarów i tłumaczenie się Adobe, że „this book cannot be read aloud” znaczyło „this book cannot be Read Aloud”).
Nie inaczej jest z filmami DVD – inaczej niż w przypadku kaset VHS, do czasów DeCSS zrobienie nawet kopii archiwalnej było niemal niewykonalne. Podobnie działające ograniczenia („zabezpieczenia”) próbuje się wprowadzić również do płyt CD (o czym już kiedyś informowaliśmy). Ale choć wszyscy czuli, że coś jest źle, nikt nie podjął żadnych skutecznych działań.
Tymczasem kongresmen Boucher zadaje RIAA trudne pytania. Jedno z nich to czy na rynku amerykańskim pojawiły się dyski, których nie można kopiować na urządzenie czy medium, za które zapłacono podatek zgodnie American Home Recording Act[1]? Inne dotyczą niższej jakości skompresowanych plików audio obok ścieżek CD czy świadomego umieszczania błędów na CD.
[1]American Home Recording Act to pewnego rodzaju kompromis: w zamian za część pieniędzy z „podatku od piractwa”, jak go niektórzy nazywają, właściciele praw autorskich do danego materiału _nie mogą_ przeszkodzić konsumentowi w tworzeniu kopii z oryginału.
Myślę, że warto wreszcie zakończyć obłudny lobbing mediów utożsamiających prawa ustanowione łapówkami z moralnością i etyką. Koncerny fonograficzne grają nieczysto i wreszcie ludzie na stanowiskach zaczynają się tym zajmować.
Chciałbym skorzystać z okazji i nawiązać do mojej ulubionej koncepcji w prawie, mianowicie fair-use. Dozwolony użytek pozwala mi pozyczyć kasetę „osobie, z którą pozostaję w stosunku towarzyskim” (przy czym róznie jest on definiowany). Otóż moje etyka jest sprzeczna z prawem. Mianowicie czuję, że nie tylko właściwe, ale i pożyteczne jest dystrybuowanie zakupionego materiału również wśród innych – ludzi, z którymi nie pozostaję w stosunkach towarzyskich. Jestem więc przestępcą. Co gorsza, do podobnego przestępstwa – dzielenia się legalnie nabytą muzyką z innymi, bez względu na ograniczenia „stosunku towarzyskiego” – namawiam innych. Tak więc doszło do publicznej namowy do przestępstwa… Czy i Wy nie sądzicie, że coś jest nie tak?
Archiwalny news dodany przez użytkownika: arturs.
Kliknij tutaj by zobaczyć archiwalne komentarze.

Share →