open government partnership

W ostatnim czasie, prawie jednocześnie, ogłoszono trzy istotne kwestie związane z Open Government Partnership – przystępują do niego Australia oraz Irlandia, a rezygnuje – Rosja. Kwestia nie miałaby dla nas większego znaczenia, gdyby nie ciągły brak odpowiedzi na pytanie – a co z Polską? Otóż obowiązujące od ponad roku stanowisko naszej administracji można streścić w prostych słowach: chcielibyśmy, ale nic z tym nie zrobimy.

Czym jest Open Government Partnership
W 2011 roku osiem państw – Brazylia, Indonezja, Meksyk, Norwegia, Filipiny, RPA, Wielka Brytania oraz USA – zdecydowały, że chcą powołać organizację mającą na celu promowanie przejrzystości administracji publicznej, zwiększanie udziału obywateli w rządach, walkę z korupcją oraz zwiększenie roli nowoczesnych technologii w zarządzaniu państwem. Ten ostatni punkt jest szczególnie ciekawy, bo oznacza w dużej mierze otwieranie dostępu do kolejnych zasobów gromadzonych przez administrację, pozwalając nam je przeglądać, analizować i wykorzystywać w ciekawych projektach (i podczas hakatonów). Open Government Partnership (OGP), bo taką nazwę przyjęła organizacja, skupia dziś kilkadziesiąt państw z całego świata.
Poza pomocą w edukowaniu urzędników i współpracą z organizacjami pozarządowymi (ich przedstawiciele biorą aktywny udział w zarządzaniu), OGP pomaga administracji w osiągnięciu celów związanych z celami organizacji. Przystępując do OGP, każde państwo deklaruje konkretne cele, jakie chce osiągnąć, a następnie co pewien czas przeprowadzana jest niezależna kontrola, czy wywiązuje się ze swoich zobowiązań. Indywidualnie dobierane cele (przygotowywane wspólnie z obywatelami!) pozwalają uniknąć zobowiązań niepasujących do charakterystyki danego kraju, a niezależna weryfikacja stopnia ich realizacji i „spojrzenie zza granicy” stanowią dodatkową motywację, by rzeczywiście się otwierać. Istotną sprawą jest fakt, że za nieprzestrzeganie samodzielnie przygotowanego „Action planu” nie grożą żadne sankcje, może poza krytyką ze strony organizacji zajmujących się otwartością i transparentnością oraz kiepskim wynikiem w porównaniu z innymi krajami.
Czy to działa? W wielu przypadkach – owszem. Wśród członków OGP są Wielka Brytania, gdzie administracja publiczna otworzyła ogromne zasoby danych, Stany Zjednoczone – gdzie praktycznie wszystko, co jest tworzone przed federalną administrację, jest dostępne dla obywateli, przystępująca właśnie Australia sama będzie mogła uczyć niektórych członków z pewnym stażem jak się otwierać…
OGP a sprawa polska
Historia polskiego członkostwa w OGP jest długa, ale niezbyt zawiła. Przedstawiliśmy ją na tworzonej przez kilka organizacji stronie OtwartyRząd.org.pl, ale da się ją streścić w kilku słowach: polski rząd wyraził zainteresowanie tematem, uznał zasadność przystąpienia, otrzymał pozytywną rekomendację ze strony Komitetu Stałego Rady Ministrów, po czym… zamilkł, a na wszystkie pytania o postęp w tej sprawie otrzymujemy informację „przecież się otwieramy”.
Co nas omija?
Czy tracimy coś nie będąc członkami OGP? Bezpośrednio nie – wszystko, co oferuje OGP, da się uzyskać innymi kanałami. Konieczna jest jednak wola polityczna na wielu poziomach – od burmistrza czy prezydenta naszego miasta, przez organy centralne, na premierze i prezydencie kończąc, by – trzymając się już tematyki 7thGuarda – dać obywatelom dostęp do tego, co za ich pieniądze zostało stworzone.
Czyli – otworzyć dane, zbierane centralnie oraz na poziomie lokalnym. Dać dostęp (w formie przetwarzalnej maszynowo) do wyników wyborczych, informacji o lokalizacji szkół, danych o użyciu parkomatów, map w formie cyfrowej, rozkładów jazdy, do budżetów, umów itp. W centralnym katalogu brytyjskim zestawów danych jest już blisko 9 i pół tysiąca. Dzięki ich otwarciu, mogą powstawać aplikacje z rozkładami jazdy, informacją o wolnych miejscach parkingowych czy o lokalizacji najbliższego czynnego szpitala. Z kolei dziennikarze i obywatele mogą porównać wydatki sąsiednich gmin i sprawdzić, czy nasza władza nie przepłaca za coś, za co sąsiedzi płacą trzykrotnie mniej. Zaś rodzice mogą stwierdzić, że ich szkoła odstaje od poziomu sąsiednich placówek i podnieść alarm u władz, że źle się dzieje.
Korzystają wszyscy – obywatele, biznes, nawet administracja. Trzeba wyłącznie chcieć.

Oznaczone jako → 
Share →