Dziś jedna z moich zakładek. Od czasu do czasu odwiedzam to miejsce i zwijam się ze śmiechu. Niestety, ze względu na liczne gry słowne nie da się dobrze przetłumaczyć ani tym bardziej oddać klimatu wywiadu, jaki z Richardem Stallmanem przeprowadzili redaktorzy Pig Journal.
Jeśli znacie angielski, *proszę* nie psujcie sobie przyjemności i nie czytajcie fragmentu poniżej…
[mowa o wolnym oprogramowaniu – free software]
NM: Zawsze się zastanawiałem – czy nie lepiej byłoby użyć innego określenia, np. „wyzwolone”?
RMS: Cóż, problem polega na tym, że „wyzwolony” kojarzy się z dwoma rzeczami: pierwsza to „wyzwolone kobiety”, druga to „o tak, wyzwoliłem tę paczkę”. [śmiech]
NM: Tak, ale…
RMS: No fakt, jest kilka przypadków, gdzie oprogramowanie wcześniej nie było wolne. Można powiedzieć, że Mozilla jest „wyzwolonym programem”, prawda? Ale większość wolnego oprogramowania powstawała jako takie, *narodziła* się na wolności.
NM: „Live Free or Die”. Znaczy się, tak sobie myślę: angielski jest i tak językiem powstałym z wielu innych języków…
RMS: Fakt.
NM: Dlaczego by nie znaleźć słowa w innym języku…
RMS: Cóż, Najłatwiejsze i najbardziej oczwiste jest słowo „libre”. Ale używanie francuskiego słowa brzmi nieco pretensjonalnie…
NM: No cóż, istnieje pretensjonalność i… no wiesz, o mało co a sam bym był pretensjonalny…
RMS: W niektórych przypadkach to przejdzie. Chodzi o to, że powtarzanie tego cały czas nie byłoby dobre, choc od czasu do czasu może być OK. Kiedy _skutkuje_, wtedy jest OK.
NM: Wolę być dobrze rozumiany niż… wiesz…
RMS: No wiesz, są wady i zalety, ale jeśli to przejdzie – jak najbardziej.
LE: Jakie słowo zasugerowałeś?
NM: Libre. [coś w rodzaju gardłowego „libgrblkhbubrbub”]
LE: Z francuskiego?
NM: Ta…
MB: Wiesz, musisz wydać z siebie to francuskie „rghrhrghr” [robi głupie miny]
NM: Tak. [Do RMS] W swoich przykładach używasz słowa „gratis”.
RMS: W przeciwnym znaczeniu.
NM: Tak, w przeciwnym znaczeniu. Więc zawsze myślałem, że sensownie jest używać słowa z innego języka, które ukazuje drugą stronę słowa „free”.
RMS: [Niechętnie] Ta.
ES: OK, to ja mam takie podstępne pytanie…
RMS: „Chciałbym zabawić się w adwokata diabła”.
ES: Nie, to nie jest tego typu pytanie.
RMS: Proszę nie zadawaj go.
ES: Ale to nie jest takie pytanie. Ja właśnie chciałem się zapytać, bo słyszałem, że niektórzy ludzie mówią: „wiesz, ten gościu, Richard Stallman, on jest komunistą” i „to jego religia”.
RMS: Cóż, nie mają racji.
EK: Jesteś komunistą?
RMS: Nie. [przysięga] Nie jestem teraz, ani nigdy nie byłem…[śmiech]
ES: OK, w porządku.
RMS: Ale nie wymienię nazwisk ludzi którzy mogliby być, bo to wbrew moim zasadom.
EK: Więc to nie jest nieamerykańska informatyka?
RMS: To jest amerykańska informatyka. Chodzi o wolność. Dlatego tak często cytujemy założycieli naszego kraju.
MB: Ale jakbyś odpowiedział komuś, kto by powiedział: „To bardzo socjalistyczny punkt widzenia, żebyśmy wszyscy mieli oprogramowanie, byśmy dzielili się nim wspólnie…”
RMS: Nie, nie jest socjalistyczny.
MB: „Dajemy je innym, każdemu według potrzeb…”
RMS: Tak, ale nie jest to socjalistyczne ani komunistyczne, ponieważ w tych doktrynach istnieje centralizacja. My nie mówimy o centralizacji. Chodzi nam o wolność jednostki.
Mamy paradoksalną sytuację, kiedy jedna szczególna sfera biznesu – nie jest to biznes w ogólności, jedynie pewna linia biznesu – wykorzystuje pewną szczególną parktykę biznesową, która opiera się na podporządkowaniu sobie klientów, na dzieleniu i rządzeniu. Cóż, kiedy pojawia się praktyka biznesowa, stojąca w sprzeczności z ważną wartością, taką jak wolność czy społeczność, powinno się jej zabronić.
MB: [zdziwiony] „Zabronić” to mocne słowo.
RMS. Oczywiscie. Kiedy ludzie robili papier wrzucając truciznę do wody, było to działanie szkodzące społeczności.
MB: A. *To* zostało zabronione.
RMS: Bo zabroniliśmy tego. I nie chodzi o to, że robienie paieru jest złe, nie zabroniliśmy też robienia biznesu – zabroniliśmy jedynie wrzucać truciznę do rzeki.
Otóż chodzi mi o zatruwanie zasobu, który nie jest czymś materialnym, jest jednak ważniejszy niż większośc materialnych zasobów, na których nam zależy: jest to dobra wola społeczności. Wola pomagania bliźniemu.
Jeśli ludziom się mówi: „Jeśli podzielisz się ze swoim bliźnim, staniesz się piratem”, jest to bezpośredni atak na ten zasób. Nie powinno się tego tolerować.
I teraz ludzie robiąc to opierają się na wsparciu rządu. Rząd specjalnie interweniuje i pomaga im poddać sobie i dzielić ludzi. Bardzo łatwo to zatrzymać. Społeczeństwo i jego rząd powinny przestać pomagać właścicielom oprogramowania dzielić użytkowników.
ES: Czy… czy całe oprogramowanie powinno byc wolne?
RMS: Tak.
ES: Czy to dlatego, że oprogramowanie jest bardzo ważne?
RMS: Nie, nie tylko, choć gdyby nie było ważne, oczywiście robienie wielkiego zamieszania wokół niego nie miałoby sensu. Ale głównie chodzi o co innego: używając oprogramowania, powinno się mieć swobodę dzielenia się nim z innymi.
Część z tego odnosi się do różnych innych rzeczy, które masz u siebie w komputerze. Do wszystkiego, co zostało opublikowane. Jeśli coś zostało opublikowane i masz to u siebie w komputerze, powinieneś mieć prawo przesłać pocztą kopię przyjaciołom.
MB: Np. powieść czy obraz?
RMS: Powieść, utwór…
MB: Empetrójkę?
RMS: Tak, cokolwiek.
ES: Więc jesteś przeciwnikiem praw autorskich?
RMS: Niezupełnie. Jesli chodzi o utwory, które mają wartość funkcjonalną, jak oprogramowanie czy dokumentacja, ludzie powinni mieć nawet swobodę publikacji i sprzedawania ulepszonych wersji. Tak więc tego typu rzeczy powinny być wolne.
Rzeczy, które nie są funkcjonalne, które są kulturowe w pewnym sensie, ma które się raczej patrzy a nie uruchamia – mają one związek z wymienionymi poprzednio kwestiami, ale nie wszystkimi, pownieważ ludzie nie potrzebują dostosowywać ich do własnych potrzeb, tak jak ma to miejsce w przypadku rzeczy funkcjonalnych.
Jesli chodzi o rzeczy niefunkcjonalne, potrzeba ich modyfikacji, POWÓD ich modyfikacji, nie istnieje.
ES: Jak można to odnieść do wolnej dokumentacji wolnego oprogramowania?
RMS: [zadziornie] OK, cóż, nie zadawaj drugiego pytania zanim nie odpowiedziałem na pierwsze, bo mi się nigdy nie uda odpowiedzieć.
ES: Em, OK.
MB: Weź to wytnij Zach.
RMS: Jeśli chodzi o rzeczy mające wartość kulturową, proponuje kompromisowy system, w którym ludzie moga prywatnie okazyjnie rozpowszechniać dany utwór, jednakże komercyjne rozpowszechnianie byłoby objete prawem autorskim. Taki kompromisowy system byłby OK w przypadku rzeczy kulturowych, ale nie dla funkcjonalnych, ponieważ rzeczy typu programy i dokumentacja muszą być wolne, byśmy mieli swobodę tworzenia zmodyfikowanych wersji i ich publikacji.
NM: To ciekawe, bo ja miałem… Zawsze wyjaśniałem ludziom dając im CD na spotkaniach grup użytkowników, wiesz, i tak dalej, no oni mnie pytali: „Ile licencji dostaję wraz z dystrybucją tego oprogramowania?”. No więc jeśli chodzi o wyjaśnienie, to zawsze im powtarzałem: „Twój komputer jest twoją prywatna własnością. Nie mam prawa powiedzieć ci, co wolno ci z nim zrobić lub nie”. W ten mniej w
ięcej sposób to wyjaśniałem.
[Nie mam POJĘCIA o czym Nick tu mówi. Ale nic. Tuptaj sobie dalej, bracie].
NM: Myślisz, że…?
RMS: To nie tylko o to chodzi, ale sposób tłumaczenia jest całkiem OK. Istnie
ją sytuacje, w których mógłbym się z tym nie zgodzić, ale nie mają one związku z kopiowaniem oprogramowania lecz z innymi rzeczami.
LE: Czy ten pogląd dotyczy również mikrokodu?
RMS: Cóż, to zależy. Jeśli możesz załadować mikrokod wpisując go na swoim komputerze, wtedy tak. Ale jeśli nie, wtedy można o tym dyskutować. Wiesz, nie interesuje mnie komputer wewnątrz mojej kuchenki mikrofalowej. Tak, wiem, że tam jest komputer, ale nie ma urządzenia pozwalającego ładować programy, tak więc praktycznie w życiu ten problem nie występuje.
Nie chcę natomiast sytuacji, w której chciałbym wysłać taki program koledze – i bać się kłopotów ze strony policji Informacyjnej.
MB: OK, ale _mógłbyś_ chcieć zmodyfikować ten program…
RMS: Tak, ale byłoby to _strasznie_ trudne…
MB: Nie byłoby to najłatwiejsze…
RMS: Fakt.
LE: A ja myślałem bardziej o, em, kartach wideo…
RMS: Tak, teraz kiedy mamy komputery z biosem, który można załadować…
NM: Tak, z pamięcią flash…
LE: No właśnie o to mi…
RMS: Myślę, że powinniśmy mieć wolny BIOS. Taki wolny BIOS jest na naszej liście zadań. Można go wykorzystać do ładowania Linuksa, aby…
MB: [pedantycznie] GNU/Linuksa.
RMS: Nie, to jest…
MB: A! *systemu* GNU/Linux! Rozumiem.
RMS: Mozesz uruchomic Linuksa, który załaduje resztę systemu GNU/Linux. Bo Linux to jądro, a BIOS uruchamia jądro.
MB: A już myślałem, że cię przyłapałem.
LE: Wydaje mi się, że już istnieje projekt wolnego BIOS-u.
RMS: Tak, istnieje _projekt_. Rozmawiałem z tymi ludźmi kilka miesięcy temu; nie wiem, czy czynią postępy, ale…
LE: Wiem, ale to ważna praca.
RMS: Powiedziałem im, że być może popełniają błąd próbując wyobrazić sobie wszystkie możliwe funkcjonalności, które fajnie byłoby mieć w BIOS-ie. Zamiast napisać minimalistyczny BIOS, który byłby używalny…
LE: Myślałem o MR-BIOS…
NM: Mister BIOS!
ES: Mister BIOS!
LE: Tak – czy to nie wolny BIOS?
ES: Nie, myślę że nie.
LE: Jest objety prawem autorskim czy można go swobodnie rozpowszechniać?
ES: Ta, jest komercyjny…
RMS: Alternatywa brzmi „wolny” albo „własnościowy”. „komercyjny” nie stanowi alternatywy dla „wolnego”. Istnieje komercyjne wolne oprogramowanie, nie jest go zbyt wiele, ale wciąż coraz więcej. Istnieje też dużo niekomercyjnego oprogramowania, które nie jest wolne.
ES: A w którym miejscu znajduje się Mozilla?
RMS: Mozilla jest w pewnym sensie komercyjnym woonym oprogramowaniem. jednak lepszym przykładem byłaby GNU Ada [tyle że nikt o niej nie słyszał], wspierana przez firmę. To jej jedyny biznes – świadczenie usług supportowych dla GNU Ady.
I wydaje mi się, że Abi suite jest kolejnym wolnym komercyjnym programem. Który jak mi się wydaje jest teraz udostępniany na GPL. Czy był niedawno. Albo będzie wkrótce.
RM: Jesli mógłbym rzucić trochę światła na ostatnie pytanie: Micro Research BIOS nigdy nie był wolny w sensie wytycznych wolnego oprogramowania. Teraz jest jeszcze mniej wolny niż kiedyś. teraz w ogóle przepadł – nie można nawet znaleźć binarek tak jak kiedyś…
LE: O nie… Dawno go nie uzywałem…
ES: Jaka jest twoja opinia na temat argumentów Tima O’Reilly na temat, mm, „wolnej dokumentacji”?
RMS: To bulszit. On ignoruje całą kwestię. Wychodzi z założenia, że świat musi być ułożony w ten sposób, żeby O’Reilly 7 Associates mogli zarabiać pieniądze na publikowaniu dokumentacji do Wollnego Oprogramowania.
Nie podzielam tej opinii. Myślę, że nie byłoby wielkiej tragedii, gdyby O’Reilly nie istniało.
Zywi on jeszcze jedną opinię, którą uważam za prawdopodobnie błędną, opierając się na własnym doświadczeniu. uważa, że nie mógłby zarobić sprzedając copyleftowane książki. Uważam, że mógłby. Free Software Foundation zarabia w ten sposób. Tak więc te dwa założenia stoją u podstaw wszystkiego o czym mówi. Chodzi o to, że spekuluje – i zapewne ma rację – że sprzedając copyleftowane podręczniki zarobiłby mniej, a nie chce zarabiać mniej. Chce zarabiać więcej.
MB: Ale równocześnie – i o to mi głównie w tym wszystkim chodzi – O’Reilly dużo zarabia na Wolnym Oprogramowaniu. Znaczy, większość ich pieniędzy pochodzi z Wolnego Oprogramowania…
RMS: Fakt. A ich książki nie stanowią udziału w naszej społeczności. Dlatego zachęcam ludzi, żeby ich nie kupowali.
MB: Naprawdę? (Really)
RMS: Naprawdę.
MB: tam są jedne z najlepszych… One _są_ najlepsze…
RMS: Nie obchodzi mnie, czy są najlepsze. Nie obchodzi mnie, czy dany program jest technicznie najlepszy. Jesli nie jest wolny, nie będę z niego korzystał.
Reszta tutaj 😉
Archiwalny news dodany przez użytkownika: arturs.
Kliknij tutaj by zobaczyć archiwalne komentarze.