Wraz z rozpowszechnieniem wolnego oprogramowania, coraz częściej zadawane są pytania, dotyczące zasad licencjonowania oprogramowania, objętego Licencją Publiczną GNU. A im częściej te pytania się pojawiają, tym więcej pada odpowiedzi sprzecznych, niedokładnych, niejednoznacznych lub wręcz mylących. Pokutuje również w różnych środowiskach kilka opinii, o których trudno powiedzieć cokolwiek ponad to, że są z gruntu fałszywe lub wysnute na podstawie fałszywych założeń. U podstaw tych wszystkich błędów leży zapewne niechęć do przeczytania kilku dokumentów u źródła licencji, czyli na stronie Projektu GNU. Naprawdę, trudno jest znaleźć inne wytłumaczenie.
Z kilkoma z nich postaram się teraz rozprawić — mam nadzieję, że skutecznie.
1. „Licencja GNU nie pozwala na tworzenie oprogramowania komercyjnego” i „Na bazie Licencji GNU nie da się oprzeć modelu biznesowego przedsiębiorstwa informatycznego”.
Te argumenty pojawiają się zadziwiająco często, chociaż w wielu miejscach (także w tekście samej licencji!) podawane jest twierdzenie zupełnie odwrotne! Ze zdziwieniem spostrzegam, że te błędne tezy powtarzają również użytkownicy wolnego oprogramowania, czyli ludzie, którym na rozpowszechnieniu tego modelu licencjonowania powinno zależeć najbardziej. Tymczasem Licencja GNU nie dotyczy pieniędzy, nie dotyczy cen na oprogramowanie (poza jednym przypadkiem, który jest jednak szczegółowo omówiony i opisany w dokumentach FSF), a traktuje o wolności — dotyczy tego, co z programami można robić i w jaki sposób można je rozprowadzać. Zarówno w licencji, jak i w wielu dokumentach, sygnowanych przez FSF, w wielu miejscach znajduje się wyraźne stwierdzenie, że Licencja Publiczna GNU nie zabrania pobierania opłat za oprogramowanie. W kilku dokumentach zawarta jest nawet wyraźna zachęta do tego, by zarabiać na sprzedaży wolnego oprogramowania, a w dokumencie „Często zadawane pytania na temat GNU GPL” znajduje się dokładny opis tego, za co i w jaki sposób mogą być pobierane opłaty za wolne oprogramowanie. Ważne jest jedynie to, że opłata za udostępnione źródła nie może przekraczać opłaty za program w postaci binarnej i to właściwie jest jedyne ograniczenie co do opłat za oprogramowanie.
W szczególności druga z tytułowych tez nie wytrzymuje konfrontacji z rzeczywistością. Tym, co najczęściej jest podawane na jej poparcie, jest twierdzenie, jakoby licencja GPL narzucała obowiązek publicznego udostępniania źródeł programów (co w dość oczywisty sposób może wpłynąć na możliwość sprzedania komukolwiek produktu informatycznego). Nic bardziej mylnego! Licencja w żadnym miejscu nie wymaga publicznego udostępniania — obowiązkiem jest dostarczenie odbiorcy programu wraz ze źródłami, więc zupełnie nie chodzi tu o udostępnianie publiczne, a jedynie o to, by nabywca programu miał możliwość wykorzystania przysługujących mu z tytułu licencji praw do studiowania oraz swobodnego zmieniania kodu i rozprowadzania kopii (z wymogiem licencjonowania rozprowadzanych kopii w taki sam sposób, jak otrzymane). Oczywiście, można wyrażać obawy, że nabywca zechce później publicznie udostępnić otrzymany kod źródłowy (z ewentualnymi poprawkami), ale w świecie biznesu niezbyt często spotyka się praktykę oddawania za darmo czegoś, za co zapłaciło się ciężkie pieniądze — zwłaszcza, gdy może to pomóc innym w walce konkurencyjnej na zatłoczonym rynku. Pomimo tego, że wiele osób określa wolny rynek jako dżunglę, to trudno oprzeć się wrażeniu, że uczestnicy rynkowej walki jednak postępują zgodnie z podstawowymi wskazaniami rozsądku, który każe traktować oprogramowanie jako narzędzie zwiększające możliwości („force multiplier”).
Często podnoszonym argumentem jest stwierdzenie, że kod źródłowy to jest źródło zarobków i dlatego nie może być ujawniany. Moim zdaniem jest to perfidna manipulacja, która ma na celu wyłudzenie od nabywców wyższej ceny za oprogramowanie, czy to przez powtórną sprzedaż tego samego programu kolejnemu klientowi, czy to przez ukrywanie rzeczywistej jakości programu. Niejednokrotnie nie mogę się oprzeć wrażeniu, że nieudostępnianie kodu ma po prostu ukryć przed nabywcami fakt, że program nie jest wart pieniędzy, których się za niego żąda.
2. Licencja GPL jest „nieprzyjazna dla biznesu”.
Właściwie trudno to potraktować jako tezę — jest to raczej pokutująca opinia, jednak wyrażają ja na tyle prominentne osoby (nie brak wśród nich CIO wiodących firm, nie tylko informatycznych), że ustosunkuję się do niej najszerzej, jak tylko będzie to możliwe w oparciu o fakty, które wynikają z Licencji Publicznej GNU.
Przede wszystkim, z punktu widzenia użytkownika końcowego i codziennego użytkowania oprogramowania, nie ma żadnych różnic w sposobie wykorzystywania programów wolnych i zastrzeżonych, bowiem Licencja GNU nie dotyczy użytkowania programu, a jedynie jego modyfikacji, dystrybucji i dostępności. Różnice pojawiają się w momentach szczególnych, takie jak fuzje, podziały, restrukturyzacje i przeniesienia obowiązków w ramach grup przedsiębiorstw. W tych momentach ujawnia się cała siła Licencji Publicznej GNU, bowiem nie stawia ona żadnych ograniczeń transferu oprogramowania. Licencje na programy zastrzeżone (EULA) często narzucają ograniczenia lub nawet całkowicie zakazują transferowania oprogramowania, ponieważ użytkownicy programów zastrzeżonych nie są ich właścicielami, przez co nie mogą nimi rozporządzać całkiem dowolnie. W przypadku dużych przedsiębiorstw zwykle transfer oprogramowania jest możliwy na warunkach wynegocjowanych ze sprzedawcą oprogramowania (często po wniesieniu pewnej opłaty), jednak nie każdy sprzedawca nie z każdym nabywcą zgodzi się negocjować warunki transferu oprogramowania (np. z powodu zbyt małego woluminu licencji, podlegającego przeniesieniu). Licencja Publiczna GNU w takim przypadku czyni tylko jedno zastrzeżenie — program ma być przekazany na takich samych zasadach, na jakich został otrzymany, a wraz z programem mają zostać przekazane jego źródła, lub możliwość (np. w formie promesy) ich otrzymania. Takie traktowanie jest możliwe, ponieważ użytkownik wolnego oprogramowania może korzystać ze wszystkich wolności, jakie oferuje mu Licencja Publiczna GNU, a jedną z tych wolności jest swoboda przekazywania oprogramowania, za darmo lub za opłatą, oczywiście — przekazywania dowolnym podmiotom, nie tylko tym, które obejmuje jakaś dołączona do umowy lista.
Jak widać, pod względem biznesowego użytkowania wolne oprogramowanie wypada o wiele lepiej od oprogramowania zastrzeżonego. Gdy dodać do tego swobodę jego zmieniania i dostosowywania do potrzeb, łatwo dostrzec, że wolne oprogramowanie pełni wobec procesów biznesowych w przedsiębiorstwie dokładnie taką rolę, jaka jest oprogramowaniu przeznaczona, czyli rolę usługową — przystosowuje się oprogramowanie do procesów biznesowych, a nie na odwrót.
3. Licencja GPL utrudnia wykorzystanie bibliotek nią objętych.
Rzeczywiście, Licencja Publiczna GNU nie zezwala na łączenie wolnych bibliotek z programami zastrzeżonymi i dla producentów programów zastrzeżonych jest to utrudnienie. Powód takiego ograniczenia jest dość oczywisty — ma ono zachęcić do pisania wolnego oprogramowania. Można się na to zżymać, ale tego się nie zmieni, to ograniczenie wynika z podstaw tego, co w kręgach FSF jest nazywane filozofią GNU, a celem tego ograniczenia jest popularyzacja i szersze rozpowszechnienie programów na licencji GPL. Możliwości obejścia tego problemu jest kilka:
- uczynienie programu wolnym przez licencjonowanie go na Licencji Publicznej GNU;
- porozumienie z producentem biblioteki w sprawie innego jej licencjonowania (np. za odpowiednią opłatą);
- napisanie własnego odpowiednika wolnej biblioteki.
Propozycje zostały wypisane w porządku od najmniej czasochłonnej (i najtańszej) do najbardziej czasochłonnej (i najdroższej). To, co się firmie bardziej opłaca, powinni dostać do oceny księgowi.
Archiwalny news dodany przez użytkownika: Jarek Zgoda.
Kliknij tutaj by zobaczyć archiwalne komentarze.