Jak podaje JapanToday – Microsoft zdecydował promować otwarte (opensource) systemy operacyjne i integrować je z projektem egov w Japonii. Brzmi tak wspaniale, że wrecz nieprawdziwie. Gdzie jest haczyk?
Co zrobić z rządem, który zaczyna dostrzegać korzyści płynące z uwolnienia kodu źródłowego i poważnie myśleć nad (o czym już pisaliśmy) migracją na otwarty software? Stworzyć własny pseudo-opensource i pomijając kilka faktów postawić między nim a opensource znak równości. Gotowe rozwiązanie już jest: Shared Source. A oto przepis:
- daj użytkonikom kod źródłowym (ale broń boże nie wszystkim.. tylko niektórym i daj oczywiście góra 80%, nigdy cały)
- niech go sobie oglądają (ale broń boże nie zmieniają i przy nim nie majstrują)
- mogą mieć ten kod (ale broń boże nie mogą go wykorzystywać w swoich programach)
Microsoft w wielu swoich wypowiedziach dla prasy pomija kluczowe różnice między swoją filozofią otwartego software-u a tą, którą zwykliśmy nazywać opensource/free software. Problem polega na stopniu świadomości. Przeciętny człowiek nie będzie widział różnicy, nie będzie sobie nawet zdawał z niej sprawy.
Łączymy się w modlitwie ze zwolennikami otwartych rozwiązań w Japonii o rozwagę i opatrzność dla rządu w Tokio
Archiwalny news dodany przez użytkownika: antymon.
Kliknij tutaj by zobaczyć archiwalne komentarze.