Jak zapewnie duża część osób mających ze mną kontakt wie, od kilku miesięcy jestem mniej lub bardziej szczęśliwym posiadaczem maszyny wyprodukowanej przez SGI, firmy od paru lat noszącej szumną nazwę Silicon Graphics, której sprzęt znajduje się w każdym szanującym się studiu filmowym. Mój egzemplarz, model Indigo 2, został wyprodukowany niecałe 10 lat temu, a trafił w moje ręce przez całkowity przypadek.
Zacznijmy od tego, że jest to sprzęt w którym zakochałem się od pierwszego wejrzenia. I to nie ze względu na jego możliwości, bo o tych nie wiedziałem praktycznie nic, a ze względu na niesamowicie seksowną fioletową obudowę. Kiedy wreszcie dostałem swojego upragnionego SGI, od razu postanowiłem go rozkręcić. I tu – pierwsza niespodzianka… śrubokręt niepotrzebny. Całość działa na zatrzaskach, nawet dysk twardy jest wsuwany na specjalnej szufladce. Po chwili przed oczami miałem przepiękne wnętrze doskonale zaprojektowanej maszyny… z tym, że nikt – poza producentem – nie zna sposobu działania wszystkich jej elementów. Ale, skoro Linuksowcy to zdolne bestie, na pewno nie będę musiał używać zainstalowanych windowsów, jak wówczas nazywałem przeznaczony dla tej maszyny system IRIX, lecz będę mógł wrzucić na nią coś bardziej pingwinopodobnego. I tu spotkał mnie pierwszy zawód… ale nie uprzedzajmy faktów 😉
Po uruchomieniu indyka (tu napotkałem wiele problemów, gdyż współpracuje on tylko z niektórymi monitorami) system automagicznie zalogował się na konto root. WOW! Niech żyje security? Na szczęście po chwili udało mi się wyklikać odpowiednią opcję i już przy logowaniu trzeba podawać hasło. Nadszedl czas na skonfigurowanie sieci. Postanowiłem zrobić to klikanym konfiguratorem, bo – jak się okazało – urządzenie eth0 nie istnieje (jak się chwilę później dowiedziałem, nazwano je ec0). Po paru minutach spędzonych na klikaniu zrestartowałem sieć i… nic. Komputer nie odpowiada na pingi, ale za to można podsłuchiwać ruch płynący przez kabel. Czyli – problemów ze sprzętem brak. Szybkie podejrzenie aktywnych procesów, wykillowanie jakiegoś filtra pakietów… działa! Mam tylko nadzieję, że w najbliższym czasie nie zabraknie prądu, bo już nie pamiętam, co wyciąłem w tak brutalny sposób…
Pora posłuchać mp3. I tu pojawia się pierwsza (i jak na razie jedyna mi znana) zaleta Closed Source. Wszystko działa. Nie ma problemów z niedostosowaniem karty muzycznej do systemu, problemów z video… po prostu to wszystko jest i działa, a użytkownik nie musi się o nic martwić. Z wyjątkiem jednego drobiazgu. Kiedy chciałem wejść głębiej w konfigurację, okazało się, że tryb tekstowy w tym sprzęcie nie istnieje. Po prostu, mamy do wyboru skorzystanie z xterma, albo użycie ssh i zalogowanie się z innego systemu. Wybrałem tę drugą możliwość… Ale wiedziałem jedno – na pewno nie popracuję na IRIXie dłużej. Pora znaleźć jakąś dystrybucję Linuksa…
I tu szok, zaskoczenie, rozpacz… nie ma… nie ma… to znaczy – jest, ale nie ma. Zrozumiałem wreszcię maksymę, którą dojrzałem wcześniej na grupach dyskusyjnych poświęconych sprzętowi SGI – Installing Linux on Indigo 2 is a perfect way to make it useless… Dlaczego?
Twórcom Linuksa do dziś nie udało się rozszyfrować sposobu efektywnej komunikacji z kartą graficzną wbudowaną w Indigo 2. Oznacza to, że chociaż Linuksa można zainstalować, to dostęp do niego będzie możliwy tylko za pośrednictwem sieci lub kabla szeregowego… który, żeby uczynić życie jeszcze trudniejszym, będzie musiał mieć nietypowe, okrągłe, wtyczki… W tym momencie, mimo całego mojego zadowolenia z dopasowania całości sprzętu do siebie, cały zachwyt wywołany działaniem Closed Hardware prysł.
Teraz i ja jestem IRIXowcem. Od 20 dni, czyli od momentu podłączenia Indigo 2 do monitora, a przyłączenia sprzętu Linuksowego bezpośrednio do internetu, pracuję na codzień pod kontrolą systemu dla mnie niezrozumiałego i obcego. Niezrozumiałego, bo narzędzia, których używałem na codzień, nie są narzędziami rozprowadzanymi na zasadach licencji GNU i nie posiadają wbudowanych przez GNUżytkowników ułatwień. Obcego, bo w dalszym ciągu muszę klikać, aby pomieszać w kofiguracji – pliki tekstowe zdecydowanie mnie nie lubią, a w każdym razie duża część z nich. Ale nie szkodzi, jak znajdę chwilkę, na pewno wszystko przekonfiguruję tak, aby działało 😉
Chociaż powyższy tekst pisany jest z przymrużeniem oka, to jednak wszystkie zawarte w nim opisy są prawdziwe… I już wiem, dlaczego walczę o otwartość. Nie dla idei, chociaż jest piękna, nie dla pieniędzy, bo nic z tego nie mam, ale dla wygody. Dla wygody użytkowania, dla wygody poprawienia kodu, dla możliwości zmiany systemu na inny… Dla siebie. A, i naprawdę polecam maszyny SGI – są doskonałe jako graficzne stacje robocze!
Archiwalny news dodany przez użytkownika: honey.
Kliknij tutaj by zobaczyć archiwalne komentarze.