OpenOffice.org, GNOME Office, KOffice, ApplixWare, TextMaker, MS Office, Star Office… te nazwy są znane dziś. Część z nich wydaje się wieczna. Kto z nas pamięta Chiwritera, Framework III, TAGa, TIGa, MiniTAGa, Worda? A jeszcze wcześniej Słowo, Everest, QED czy SpiritEd. Kiedyś te edytory wydawały się być standardowe. Może nawet „wieczne”. Tak samo, jak dziś wieczny wydaje się MS Office, a przyszłość OpenOffice – świetlana. Tymczasem coraz więcej wskazuje na to, że w najbliższych latach te programy zaczną odchodzić w niepamięć, a na ich miejsce wejdą nowe. Jakie? Niewiele można o nich dziś powiedzieć. Poza jednym – będą obsługiwane za pośrednictwem przeglądarki internetowej.

Pierwsze zapowiedzi tego trendu mogliśmy zaobserwować na przełomie tysiącleci, wraz z popularyzacją webmaili, systemów pracy grupowej i zarządzania treścią. Nie tak dawno zobaczyliśmy pierwsze rozbudowane edytory tekstu obsługiwane za pośrednictwem przeglądarki internetowej. Później pojawił się Google Mail – zaawansowany webmail niewiele ustępujący (a w niektórych obszarach przewyższający) znane nam samodzielne programy pocztowe. Kilkanaście tygodni temu dodano do niego obsługę protokołu Jabbera, dzięki czemu mamy dostęp do swojego komunikatora z dowolnego miejsca na Ziemi. Google wykupił właśnie writely – procesor tekstu obsługiwany przez sieć. W chwili obecnej nowy właściciel intensywnie pracuje nad jego przejęciem i rozwojem, zapewnie wkrótce ujrzymy wersję otwartą dla każdego chętnego. Jednocześnie coraz częściej słyszymy plotki o Google GDrive, nieograniczonej przestrzeni dyskowej dostępnej dla każdego.
Wygląda na to, że programiści Google przygotowują kolejną, po stworzeniu całkiem niezłej wyszukiwarki, rewolucję, która może zmieść mniejszych producentów oprogramowania, a większych postawić w bardzo trudnej sytuacji. Bo wyraźnie nadchodzi kres ery kupowania kolejnych aktualizacji oprogramowania, nadchodzi czas płacenia (lub nie) wyłącznie za usługi online. Z tego problemu zdał sobie sprawę nawet Bill Gates, który w swojej notatce z końca października podkreślił, że nadciągają wielkie zmiany spowodowane zmianą sposobu wykorzystywania komputera.
Do czego w takim razie sprowadzi się rola systemu operacyjnego? Wydaje się, że system dla końcowego użytkownika może zostać zredukowany do zaawansowanej platformy odtwarzającej multimedia i uruchamiającej gry, no i oczywiście zapewniającej dostęp do sieci. Zaś główną rolę będą grały systemy serwerowe. Ich twórcy położą nacisk przede wszystkim na wydajność, uniwersalność straci znaczenie. W gorszej sytuacji staną producenci komputerów – wyprodukowany dwa lata temu sprzęt doskonale radzi sobie jako maszyna do zdalnej pracy. Jeśli komputer zmieni się w zwykły terminal, skończy się potrzeba ciągłych aktualizacji. Zyskają dostawcy internetu, choć i oni staną przed koniecznością konkurowania z dostawcami darmowego internetu, który jest dostępny w coraz większej ilości miejsc.
A my? Może wreszcie uwolnimy się od laptopów i pendrive’ów i będziemy mieli dostęp do swojego środowiska roboczego wszędzie, niezależnie, gdzie usiądziemy. Tak wygląda wersja optymistyczna.
Z drugiej strony, pojawienie się na rynku korporacji, które nie tylko będą nam dostarczać oprogramowanie (jak to się dzieje dziś), ale i zyskają pełną kontrolę nad naszymi danymi, może budzić duży niepokój. Nie tylko o prywatność – bo kto nam ją właściwie zagwarantuje w czasach, kiedy kolejne rządy chcą zaglądać w transmitowane przez nas informacje – ale również o możliwość poważnego utrudnienia nam migracji do innego dostawcy, jeśli tylko będziemy tego chcieli. Czy przypadkiem nie zamienimy w ten sposób jednego monopolu na drugi? I, co może się w tej sytuacji wydawać nieco mniej ważne, w jaki sposób będziemy modyfikowali kod wykorzystywanych przez siebie programów, jeśli przestaną nam one wystarczać?
Archiwalny news dodany przez użytkownika: honey.
Kliknij tutaj by zobaczyć archiwalne komentarze.

Oznaczone jako → 
Share →