Kolejna burza przetoczyła się przez linuksowy światek. Wszystko zaczęło się od listu, który w imieniu Linux Mark Institute został przesłany do 90 australijskich korporacji. LMI, który przyznaje licencje na korzystanie z nazwy „Linux”, formalnie zastrzeżonej przez jej autora – Linusa Torvaldsa – domaga się od korporacji zaprzestania użytkowania chronionej marki, lub wykupienia praw do jej użytkowania.

Na głowę Torvaldsa posypały się obelgi i oskarżenia o to, że, będąc przeciwnikiem patentów na oprogramowanie, jednocześnie korzysta z ochrony prawnej dla znaków handlowych, co ma być jakoby dowodem na jego hipokryzję. Niektórzy zarzucali mu chciwość i chęć wykorzystania sukcesu Linuksa do pomnażania majątku.
Autor jądra próbując odpierać zarzuty przypomniał, że nie czerpie żadnych korzyści z udostępniania nazwy „Linux” zewnętrznym firmom, a LMI, który jest organizacją non-profit, generuje koszty, których w żaden sposób nie pokrywają wpływy ze sprzedawanych licencji na używanie marki.
Wyjaśnił też, że licencje na używanie zastrzeżonej nazwy muszą wykupywać tylko firmy oferujące produkty komercyjne.
Niechcący wywołane zamieszanie, zdaniem niektórych, może doprowadzić do zaszufladkowania środowiska open source jako społeczności niechętnej jakiejkolwiek własności intelektualnej. Z drugiej strony awantura ta może stanie się swoistym katharsis dla ruchu wolnego oprogramowania i pretekstem do wyjaśnienia niedomówień.
Archiwalny news dodany przez użytkownika: Miłosz Pigłas.
Kliknij tutaj by zobaczyć archiwalne komentarze.

Share →