W poniedziałek zastanawialiśmy się, co się stanie na Coreperze. Stało się – Polska dobrowolnie wybrała międzynarodową kompromitację, by ukryć lenistwo i nieudolność naszych przedstawicieli przy Unii. W środę Polska głosowała za dyrektywą nie zgłaszając żadnych jednostronnych zastrzeżeń – choć taką deklarację zgłosiła m.in. Holandia, która forsowała ten pospieszny tryb postępowania (szerzej o historii sprawy w pełnym tekście).
Holendrom nadal zależy na na tym, aby uzyskać formalną decyzję Rady UE jeszcze w tym roku, a więc zapewne nastąpi to na jednym z dwóch planowanych jeszcze w grudniu spotkań, które poświęcone mają być rybołówstwu i ochronie środowiska. Patenty na oprogramowanie podrzucono więc jak śmierdzącą rybę spotkaniu ministrów od gospodarki morskiej.

Oto krótka historia praktyki polskiej dyplomacji w Unii Europejskiej:

  1. Przybliżony termin, w jakim sprawa dyrektywy patentowej będzie dyskutowana przez Radę Ministrów Unii Europejskiej, był znany od początku roku. Rząd nie przeprowadził w tej sprawie publicznej debaty i nie próbował wysłuchać opinii fachowców. Nie też uznał za stosowne wysłuchanie debat organizowanych przez niezależne środowiska – na przykład na konferencję, zorganizowaną 10 maja przez ISOC Polska w sali kolumnowej Sejmu, przysłał jedynie referenta.
  2. Podczas posiedzenie Rady min. Pietras zadeklarował, że Polska wstrzymuje się od głosu. Gdy doszło do finalnego głosowania, przedstawiciel Polski nie został zapytany o zdanie – niezbędna większość została zgromadzona bez udziału Polski.
  3. Dwa dni później na poświęconej temu tematowi konferencji prasowej minister Pietras potwierdził, że Polska wstrzymała się od głosu.
  4. W protokole z posiedzenia Rady Polska nie została jednak wymieniona liście krajów, które się wstrzymały. Polskie przedstawicielstwo miało 3 miesiące (!) na skorygowanie tego. Z szansy takiej korekty skorzystały Niemcy.
  5. Rząd rozpoczęł publiczną debatę i zbieranie opinii środowisk fachowych dopiero w lipcu, po przejęciu odpowiedzialności za tę sprawę przez min. Marcińskiego. Publiczna debata pokazała, że w Polsce dyrektywę popiera tylko grupa prawników patentowych skupiona wokół mecenasa Burego.
  6. 1 listopada w Unii zaczął obowiązywać system liczenia głosów ustalony w traktacie z Nicei. Od tego czasu dyrektywa nie ma szans na niezbędną większość bez poparcia jej przez Polskę, gdyby doszło do ponownego głosowania.
  7. Na początku listopada min. Kleiber potwierdza w Sejmie, że Polska w maju wstrzymała się od głosu i że nie popiera dyrektywy.
  8. 16 listopada Rada Ministrów postanawia, że Polska sprzeciwi się proponowanej wersji dyrektywy. Stanowisko to trafia do serwisów wszystkich światowych agencji, jest omawiane i chwalone jako słuszne i odważne m.in. przez Financial Times, The Economist i wszystkie światowe media zajmujące się rynkiem i technologią informatyczną.
  9. Na podstawie tej informacji wiele krajów (Austria, Łotwa, Słowacja, Węgry) chce wspólnie z Polską prosić o ponowną dyskusję. Polscy dyplomaci dopiero teraz zauważają, że nie przeczytali protokołu z majowego spotkania i nie zgłosili w terminie korekty w sprawie głosu Polski. Odpowiadają więc na wszystkie pytania, że Polska głosowała za i zdania nie zmieni.
  10. Efekt dla świata: Polska walczyła o system z Nicei jak o życie tylko po to, by nasza Rada Ministrów mogła ogłaszać decyzje, że jest przeciw, a nasi dyplomaci mimo to głosowali za.

—–
Mamy więc curiosum: wspólne stanowisko Rady Unii Europejskiej, wobec którego sprzeciw lub zdanie odrębne zgłasza 10 krajów; Austria, Belgia, Hiszpania, Holandia, Łotwa, Niemcy, Polska (jeśli coś zgłosi…), Słowacja, Węgry i Włochy. Głos Niemiec zapisany jest jako popierający, choć Bundestag właśnie jednomyslnie wezwał do odrzucenia tej dyrektywy. Podobnie jest w Holandii. Jednostronne deklaracje rządów, w tym Polski, nie zmieniają faktu, że budzący takie sprzeciwy tekst ma wszelkie szanse stać się prawem już za trzy miesiące. Jaki będzie szacunek dla takiego prawa?
Nasi dyplomaci uznali, że ich pracę wykona parlament europejski i uchwali tekst, który łatwiej znajdzie niezbędną większość. Ale w drugim czytaniu w PE może zabraknąć wymaganej bezwzględnej większości *wszystkich* posłów. W takim wypadku obecny tekst dyrektywy wejdzie w życie bez ponownej dyskusji w Radzie.
Polska jest jedynym krajem Unii, w którym do protestów przeciw dyrektywie przyłączył się zdecydowanie najbardziej nią zainteresowany organ: Urząd Patentowy. Rząd Polski miał swoją szansę, aby zadbać o nasze interesy. Szansę tą zmarnował przez lenistwo naszych przedstawicieli dyplomatycznych z Brukseli.
Nie chodzi o to, aby Polska sprzeciwiała się dramatycznie i bez skutku, jak Rejtan. Chodzi o to, aby korzystać z uprawnień, jakie daje nam traktat z Nicei. Każdy członek Unii ma prawo żądać sprawdzenia, czy proponowane uzgodnienia wciąż są popierane przez niezbędną większość. Właśnie w tym celu Rada ponownie zatwierdza każdą dyrektywę przed jej wysłaniem do Parlamentu. Jeśli dyplomaci twierdzą, że „nie wypada” korzystać z zapisanych w Traktacie praw, to po co są te prawa?
Archiwalny news dodany przez użytkownika: Vlado.
Kliknij tutaj by zobaczyć archiwalne komentarze.

Oznaczone jako → 
Share →